PODEJMUJEMY WALKĘ PODZIEMNĄ

 

Pierwsza wojenna zima.  Długa, trudna i pełna czekania na wiosnę, która miała przynieść wyzwolenie od Zachodu. Wreszcie wiosna i upadek Francji.  Już wiemy, że to potrwa i że się to samo nie zrobi. Wokół mordy upojonych zwycięstwem żołnierzy niemieckich, pierwsze aresztowania, Wawer i "długie nocne rodaków rozmowy", początki konspiracji.

 

Pewnej nocy nagle wybucha strzelanina gdzieś koło kościoła Farnego.  Strzały karabinowe, wybuchy granatów.  Trwa to około godziny.  Nad ranem łomot do drzwi w wielu domach.  Aresztowano kilkudzie-sięciu mężczyzn   z pośród bardziej znanych węgrowiaków i jedną kobietę - moją matkę.  Jak się oka-zało wzięto ich jako zakładników. Sprawa ta nigdy się całkiem nie wyjaśniła. Zakładnikom pokazano  koło dzwonnicy częściowo zwęglone  zwłoki mężczyzny w strzępach jakiegoś munduru, pytając czy go znają. Prawdopodobnie  Niemcy przez pomyłkę  sami się w ciemnościach postrzelali, biorąc bezdomnego żołnierza - żebraka, który często nocował pod dzwonnicą, za napastnika. Po kilku dniach zwolnili zakładników.

 

Nim nadeszła druga zima wojenna, działalność konspiracyjna była już na terenie Węgrowa i okolic w pełnym biegu.  W tym okresie większość działalności  to było  kolportowanie prasy podziemnej,  przeważnie powielanej na miejscu, jak również gromadzenie i konserwowanie broni.

 

Organizacji było na naszym terenie kilka.  Niektóre z nich miały polityczne zabarwienie, ale, zwłaszcza na początku, powstawały one spontanicznie zaczynając się od dołu i szukając szerszych kon-taktów.  Kręgosłup ruchu niepodległościowego, nie tyle może w samym Węgrowie co na terenie powiatu, stanowiła sieć  byłych  funkcjonariuszy i działaczy samorządowych. Prawie bez wyjątku  wójtowie,  sołtysi, sekretarze i urzędnicy gminni funkcjonowali nieprzerwanie w służbie Narodu. Drugim bogatym źródłem zasilającym szeregi organizacji podziemnych   byli wychowankowie węgrowskiego Gimnazjum.

 

Powoli zaczął się ruch zjednoczeniowy. Jedna z miejscowych organizacji (KOP)  miała kontakty z "Londynem" i niejako oficjalną sankcję  legalnego  Rządu Rzeczypospolitej. Któregoś dnia, niby przypadkowo, spotkał mnie "Mundzio" (Edmund Zarzycki), o którym wiedziałem, że był na kierowniczym  stanowisku w KOP-ie,  i dał mi do zrozumienia,  że nowy komendant ZWZ  (KOP w czasie akcji zjednoczeniowej przekształcił się w Związek Walki  Zbrojnej, pózniejszą AK) chce się ze mną spotkać. Umówiliśmy się na dzień następny nad Strugą (Czerwonką).  Pamiętam jak dziś, dzień  był dziwnie wietrzny, było dość chłodno.  "Pan Edmund" - był to kpt. Zygmunt  Maciejowski - przyjechał na spotkanie rowerem. Miał na sobie szarą letnią marynarkę, której rękawy wydawały się za krótkie. Uścisnęliśmy sobie ręce.  Mówił krótko, rzeczowo i po męsku w dobrym sensie tego słowa. O potrzebie zjednoczenia nie musiał mnie przekonywać.  Zarzuty o "sanacji", itp., będące przez niektórych ludzi stawiane wobec ZWZ,  nie robiły na mnie dużego wrażenia. Jak olbrzymia większość,  zwłaszcza młodzieży, uważałem, że najpierw trzeba Polskę uwolnić  nim się będzie ją urządzać.

 

Trochę później, u siebie w domu,  powtarzałem za nim słowa przysięgi: "W obliczu Boga  Wszechmogącego i Najświętszej Marii Panny, Królowej Korony Polskiej, kładę rękę na ten Święty  Krzyż, znak  Męki i Zbawienia, i przysięgam... ".

 

Zdołałem przekonać większość moich kole-gów z OW  na terenie Węgrowa  i okolic o potrzebie połączenia i skontaktowałem "Edmunda Wolskiego" z "Porajem" - por. Władysławem  Rażmowskim - późniejszym jego zastępcą na stanowisku komendanta obwodu, dowódcą samodzielnego oddziału party-zanckiego i dowódcą  batalionu  w akcji "Burza". Z kapitanem, a później majorem "Wolskim",  który kierował akcją  AK na naszym terenie, łączyła mnie zawsze szczera przyjaźń. On i ja byliśmy chyba ostat-nimi, którzy z tego terenu odeszli.