Do czasu mojego przejścia na emeryturę wstawałem codziennie o godz. 5.00 - 5.30 rano. Potrzebowałem 4 lata, aby dostosować się do innego rozkładu dnia, który obecnie rozpoczyna się dla mnie o godz. 7 rano.
Poza uprzednio już wymienioną pracą spoleczną w Kongresie Polonii Kanadyjskiej, Okręg Kitchener, Placówce 172 SWAP., Skarbie Narodowym i w Bibliotece imienia Mikołaja Reja, przyjąłem funkcję przedstawiciela "Głosu Polskiego" na teren Kitchener - Waterloo. Uważałem, że ta gazeta - tygodnik w zupełności zasługuje na jak najdalej idące poparcie, gdyż popiera bezkompromisową walkę niepodległościową, wystęguje w interesie wszystkich Polaków, podaje wyczerpujące informacje o Polsce oparte na faktach, a nie prowadzi t.zw. urabiania opinii publicznej.
Oprócz tych prac społeczno-organizacyjnych bardzo lubię pracować we własnym ogródku. Nie jest on duży, ale od czasu kupienia domu w 1950 roku starałem się ten skrawek ziemi zagospodarować sam sadząc drzewka owocowe i krzewy. Mam teraz 2 jabłonki, 3 grusze, 1 śliwę i 2 brzoskwinie, oraz 30 krzaków czarnych porzeczek, a jest też miejsce na warzywa i na zioła. Chociaż niektóny znajomi są zdania, że hodowla warzyw nie popłaca, że lepiej kupować je na targu to jednak ja sądzę, że wszystko z własnego ogródka jest świeższe niż w sklepie, czy na rynku, a tym samym zdrowsze. Nikomu też nie zaszkodzi ruch na świeżym powietnu, a wielu pnyznaje się, że właśnie praca w ogródku wpływa bardzo kojąco na nerwy. Poza tym przyjemnie jest patrzeć, jak własnoręcznie wyhodowane roślinki rosną i przynoszą plony, jakby chciały się człowiekowi odwdzięczyć za dbałość o nie.
Mając własny dom zawsze się znajdzne praca przy nim przez cały rok. W okresie zimy wywieszam na drzewach w ogródku karmniki z ziarnem dla naszych skrzydlatych przyjaciół, aby pomóc im przetrzyrnać mrozy i śniegi. Najpierwsze przychodzą na "śniadanie" szpaki i wróble, następnie przylatują sikorki, kardynały, a dzięcioły nie każdy dzień. Te dwa ostatnie gatunki są bardzo ostrożne i długo nie zostają na miejscu.
Na wiosnę z wielką przyjemnością jeżdżę 40 km. za miasto do mojego kawałka lasku o powierzchni m.w. 5 akrów. Przy pomocy państwowego departamentu lasów zasadziłem tam 4500 sosenek i świerczków. To było w 1972 r., a więc bardzo niedawno. Dlatego też do 5 lat po zimowych zawieruchach trzeba każde drzewko obejrzeć, wyprostować i oczyścić wokolo z traw i zielska. Nie jest to łatwa praca, gdyż robi się to w pozycji pochylonej, ale przyjemność patrzenia się na młody las jest nagrodą za obolałe plecy. W czasie tej pracy jest wielki spokój i cisza, aż w uszach dzwoni, bo jedyna droga gospodarska jest dość daleko. Czasami wyskoczy z trawy zając i wtedy patrzymy na siebie zdziwieni, a być może i oburzeni, że jedno drugiemu chce zakłócać spokój.
Nigdy się też nie przerobi pracy w domu i koło samego domu, bo to i malować trzeba, i wstawiać okna podwójne na zimę, a zdejmować na lato. W lecie trzeba kosić trawę naokoło domu, a w zimie sprzątać śnieg i lód ze schodów, z chodnika i z zajazdu. Samochód też wymaga czyszczenia i konserwacji.
Zima 1976 - 1977 przedzie do historii amerykańskiego kontynentu jako wyjątkowa mroźna i obfitująca w opady śnieżne. Nasz rejon Kitchener-Waterloo również nie był oszczędzony przez pogodę. Mieliśmy siarczyste mrozy i śniegu prawie pół metra. Niemal co-dziennie trzeba było sprzątać chodnik, a temperatura często w. ciągu dnia dochodziła do 25 st. C. Aby w domu było względnie ciepło, trzeba było prawie co tydzień uzupełniać zbiornik oliwy.
Z drugiej jednak strony ta sroga zima dała mi możliwości dogodnego wyjazdu na narty, bo tylko do Kitchener na Westmount Golf Club, którego tereny były w odległości zaledwie 2 km. Początkowo wyjeżdżałem w soboty albo niedziele w towarzystwie pp. J. Laszkiewi-wiczów, czasami dołączał do nas i p. St. Kadela. W ciągu całej zimy, gdy tylko warunki na to pozwalały, wyjeżdżałem na narty 3-4 razy tygodniowo. Nigdy dotychczas nie miałem tak lekkiego i praktycznego sprzętu narciarskiego: narty - "made in Poland", wiązania - "made in Norway", 'kijki - "made in Sweden", a buty - "made in Romania", zaś smar do nart - "made in Ouebec". Każdy szczegół tego doskonałego ekwipunku może zadowolić najbardziej nawet wybrednego narciarza. Bardzo się cieszę z tego sprzętu . Co prawda uprawiam raczej jazdę na przełaj, bez żadnych bardzo stromych zjazdów, czy slalomowych wyczynów. Z zadowoleniem stwierdziłem, że niedużo straciłem z mej dawnej sprawności narciarskiej. Dobry sprzęt i dobre samopoczucie pozwoliło mi przyjemnie wykorzystać zimowy czas mojej emerytury z daleka od wyziewów automobilowych i innych szkodliwych dla zdrowia trucizn miejskich - na świeżym powietrzu i czystym śniegu. Przygodni towarzysze nart zapytywali się, jak długo już jeżdżę. Odpowiadałem, że od dawna, ale nie za często. Żona ma ochotę towarzyszyć mi w przyszłym sezonie, więc już kupiłem dla niej narty i mam nadzieję, że przy odrabinie cierpliwości opanuje jazdę i polubi ten sport.
Z polskich wydawnictw prenumeruję i czytam tygodnik "Głos Polski" z Toronto i "Polonię" z Chicago, oraz miesięcznik "Weteran" przesyłany bezpłatnie dla wszystkich członków SWAP-u. Wypożyczam też książki z naszej biblioteki polskiej. Przy tych wszystkich zajęciach nawet mnie i telewizja niezbyt ciągnie. Jeśli jest coś wyjątkowo ciekawego, to może spędzę jakieś 2 godziny tygodniowo przed ekranem.
W czasie mego przybycia do Kanady w 1948 s. rządziła Partia Liberalna z p. Louis S. St. Laurent na czele jako premierem. Trudno dziś stwierdzić czy inna partia dopuściłaby w tak dużej ilości emigrantów w tym czasie ze środkowo-wschodniej Europy, jak to uczyniła Partia Liberalna. Przez co, my Polacy - wtedy emigranci znaleźliśmy się na jednym z czołowych miejsc w rozpoczęciu nowego życia na terenie życzliwej nam ziemi Kanady. Dlatego popieram i głosuję w czasie wyborów na Liberałów.