Zaraz po wyzwoleniu wniosłem podanie grupowe w sprawie odszkodowania za pobyt w obozach koncentracyjnych, do Messerschmitt Werke w Augsburgu. Odpowiedziano, że zarząd Messerschmitt Werke zapłacił za naszą pracę do głównej komendy Gestapo w Berlinie. Wyjeżdżając do Kanady zostawiłem mec. Zgańskiemu upoważnienie na kontynuowanie tych starań.
Z Kanady, na wszystkie przypomnienia w prasie polskiej, wypełniałem podania na odpowiednich formularzach i w porozumieniu z mec. Zgańskim wysyłałem na odpowiednie adresy. Odpowiedzi przychodziły odmowne, albo i żadne.
W 1961 raku otrzymałem pewną kwotę pieniężną z Genewy, z funduszów wypłaconych tam przez rząd niemiecki dla tych, co jeszcze żadnego odszkadowania nie otrzymali. Wraz z pieniędzmi otrzymałem od sekretarza O.N.Z. przypomnienie, że mam wnieść do rządu niemieckiego podanie o odszkodowanie za utratę zdrowia. Nie miałem już chęci na kompletowanie następnego podania i zaczynanie sprawy od początku. Przypadkowo przeczytałem artykuł w tygodniku "Ameryka Echo", w którym autor radził brać się energicznie za starania o odszkodowanie przez rzeczowe wypełnianie formularzy i to z dobryrn adwvokatem. Przełamałem swoją bierność i sprokurawałem jeszcze jedno podanie z 17 załącznikami i adnotacją na frontowej stronie podania, że już najwyższy czas na przyznanie mi odszkadowania za moją zrabowaną młodość, wolność, za pracę i za utracone zdrowie. Znów otrzymałem odmowną odpowiedź i powiadomienie, że mam prawo do pół roku wnieść apelację przeciw temu wyrokowi. W tym też czasie spotkałem się przypadkowo z panią Molenda z Guelph, byłą więźniarką Ravensbrueck, która poinformowała mnie, że też wnosiła podanie o odszkodowanie do rządu niemieckiego przy pomocy adwokata z Toronto, pana Ignatius Schnall, który jej sprawę załatwił pomyślnie. Radziła mi udać się do tego pana o pomoc. Tak też uczyniłem, i w marcu 1976 r. oddałem mec. Schnall`owi odpowiedź na moje podanie, oraz zadatek na prowadzenie sprawy. Wniósł on apelację w terminie. Ode mnie zaś stale upominał się o dowody pobytu w obozach koncentracyjnych. Doprowadziło mnie to już do pasji, gdyż więcej już żadnych dowodów nie miałem, więc odpisałem mu dość ostro, aby mnie już przestał prześladować swoimi listami i moją sprawę wycofał. Mec. Schnall okazał się jednak dobrym prawnikiem i psychologiem: zostawił mnie w spokoju, a sprawę prowadził sam. W kwietniu 1970 roku otrzymałem wiadomość, że moja sprawa jest na dobrej drodze: sąd niemiecki uznał, że utraciłem 25 - 39% zdrowia i zostałem zaliczony do grupy średniej. Przyznano mi pewną kwotę dożywotnie wypłacaną miesięcznie.
W ostatnim podaniu o odszkodowanie miałem cztery świadectwa lekarskie: dwa z bardzo szczegółowym opisem mojego stanu zdrowia od dr. K. Dobrowolskiego, jedno od dr. A. Pizańca i jedno od dr. H. Fojcik. Z uzyskaniem powyższych świadectw nie miałem żadnych trudności. Decydujący głos odnośnie mojego zdrowia miał dr. Scheurlen z Kitchener, który był wyznaczony do zbadania mnie przez niemiecki konsulat w Toronto. Dr. Scheurlen w czasie badania mnie prawie nic do mnie nie mówił, tylko badał dokładnie i słuchał, co ja mówię. A mówiłem tak, jak mnie nauczył mec. Schnall. Następnie dr. Scheurlen skierował mnie do szpitala K-W na dalsze badania, przez lekarzy specjalistów. Po takich badaniach już nikt nie żądał ode mnie żadnych świadectw.