CZEMU ZAWDZIĘCZAM PRZEŻYCIE OBOZÓW KONCENTRACYJNYCH:
OŚWIĘCIMIA, MAUTHAUSEN I DACHAU?
1) Bogu Wszechmocnemu: Prawie każdego wieczoru, po ostatnim gongu, zgaszeniu świateł i podzieleniu się wiadomościami obozowymi słałem do Baga gorące westchnienie o pomoc w przetrwaniu i doczekanie się momentu wyzwolenia, i powrót do moich bliskich, a następnie o możność zaspokojenia głodu najprostszymi potrawami.
2) Mojej Matce i Rodzeństwu, którzy stale modlili się o moje życie.
3) Własnej silnej woli przeżycia tego piekła w opaciu o twardą szkołę, jaką przeszedłem w czasie służby wojskowej, od rekruta poprzez szkołę podoficerską.
4) Przekonaniu, że zło nie może zwyciężyć: Wierzyłem w przegraną Niemiec hitlerowskich, pragnąłem widzieć ich pokonanymi. Wierzyłem, że świat rozpozna ich plany zaborcze, że nie dopuści do dalszego biologicznego wyniszczenia narodów podbitych. Nie wybiegałem myślą zbyt daleko odnośnie układu przyszłych granic państw w Europie powojennej. Raczej starałem się skupiać uwagę na wypadkach dnia bieżącego i wyciągać z nich wnioski na przyszłość, które po zakończeniu działań wojennych sprawdziły się.
5) Pilnowaniu się, aby nie narazić się SS-manom i innym funkcyjnym, którzy tylko czekali na pretekst do bicia i znęcania się, co wielu więźniów przypłaciło śmiercią. Gdy dostaliśmy przydział łóżek, swoje słałem bez zarzutu. Na przeglądy i apele nigdy nie stanąłem ostatni, pasiak miałem czysty, guziki na swoich miejscach, oraz czyste ręce i buty. Mój starszy (sztubowy) w izbie nr. 6 na 3 bloku, Górnoślązak, przyglądał się tylko i raz zapytał kim jestem z zawodu? Odpowiedziałem, że odlewaczem. Niedowierzająco pokręcił głową.
6) Znajomości robót w drzewie i metalu: Latem 1940 roku Lagerfuehrer Fritch kazał przy wieczornym apelu wystąpić wszystkim stolarzom. Nie zgłosiło się wielu, więc znów kazał wystąpić tym, którzy potrafią posługiwać się narzędziami stolarskimi. Wtedy zgłosiłem się i ja. Nigdy się nie uczyłem stolarki, ale mój ojciec miał w domu mały warsztat i trochę narzędzi, więc i ja jako chłopiec co niebądź podpatrzyłem. Gdy pracowałem w fabryce urządzeń młyńskich "Lechia" w Żywcu, to często się przyglądałem większym robotom stolarskim. Blokowy zapisał mój numer i następnego dmia po rannym apelu zgłosiłem się do grupy roboczej "Lagertischlerei". W tej grupie, która później została włączona do "Industryhofftischlerei" pozostałem aż do czasu wyjazdu z transportem do Mauthausen w 1942 roku.
Praca pod upragnionym dachem dawała pewną nadzieję na przeżycie, a w czasie pracy stolarskiej nikt się nad nami nie znęcał. Dach chronił w zimie przed mrozami, a w lecie przed upałem i deszczem. Czasami udało się w stolarni zmajstrować drewniaki dla "kapów", za co otrzymałem kilka razy dodatkową porcję chleba, a raz nawet pełne wiaderko zupy. Oczywiście zgłosiłem się po nią, kiedy ugotowali gęstą z grysikiem. Gdy ją szczęśliwie wyniosłem z kuchni nie natknąwszy się na SS-mana, podzieliłem między kolegów z "Lagertischlerei", bo nie wolno było mieć żadnych zapasów. Raz znów zrobiłem dla komando- fuehrera Blanke 12 deseczek do krajania w formie małych świnek. Był zadowolony, ale ograniczył się tylko do słownego podziękowania. Dla Arbeitsdiensta Hesslera zrobiliśmy z moim kolegą Czarnotą całą sypialnię: łóżko, stół i szafę, wykładane mahoniowym fornierem. Za to dostawaliśmy przez jakieś dwa tygodnie dodatkowe porcje chleba z grupy roboczej "Kanady" (grupa ta sortowała wszystkie rzeczy przywiezione przez Zydów do Oświęcimia). Dla Lagerkomendanta Haessa zrobiliśmy w trójkę - Władek Kielczyk, Czarnota i ja - szafę na ubranie, jesionową, trójdzielną, oraz schody do jego willi. Kiedy już wszystko ustawiliśmy na właściwym miejscu, to w nagrodę otrzymaliśmy przez tłumaczkę po jednej cienkiej kromce chleba z margaryną.
W Dachau zostałem przydzielony do grupy roboczej Messerschmitt Werke na podstawie kartoteki, w której figurowałem jako metalowiec. Tam już można było kombinować jakieś robótki dla SS-manów jak np. cygarniczki z nietłukącego się szkła, czy też papierośnice i pudełka na tytoń z duraluminium. Za to też można było otrzymać kawałek chleba.
7) 25% znajomości języka niemieckiego jeszcze przed moim aresztawaniem: W czasie pierwszego apelu karnego w Oświęcimiu, który trwał prawie 20 godzin, cały 3 blok i ja wśród nich staliśmy tylko w pasiakach, bez bielizny i bez butów. Akurat w tym dniu zabrano bieliznę do prania, a czysta jeszcze nie przyszła, więc włożyłem pod drelichowy pasiak papier z worka po cemencie. SS-man przechodził między szeregami i obdarzał kijem albo kopniakiem tych, co niezbyt dobrze równali. Przechadząc obok mnie otarł się i usłyszał szelest papieru pod pasiakiem. Już się przygotowałem na kije, ale na jego pytanie, co mam pod bluzą, szybko się do niego odwróciłem i wyjaśniłem, że ubrałem papier z worka, bo bielizna z naszego :bloku została wzięta da prania. Popatrzył na mnie i wrzasnął "pasmallauf" i poszedł dalej.
W 1941 roku ludność wokoło obozu oświęcimskiego została wysiedlona, część domów została zburzona, a część pozastawiona na kwatery dla SS-manów. Kapo Max z grupy cieśli zaprowadził mnie do takiego jednego domu i dał polecenie wybudowania łazienki na górze i nie udzielając mi żadnych bliższych instrukcji zostawił mnie samego. Przyszedł SS-man, który tam już mieszkał, albo miał zamieszkać, więc myślałem, że od niego dostanę jakiś plan. Okazało się, że on wcale nie ma pojęcia, jak to ma wyglądać i czekał na to, co ja powiem. Wtedy objaśniłem mu, jak ja sobie to wyobrażam, a on zgodził się na mój projekt. Przystąpiłem więc do pracy nad łazienką. Sciany zbudowałem z płyt heraklitowych, zostawiając otynkowanie murarzowi, oraz zainstalowanie rur wodociągowych. Gdybym nie znał choć trochę języka niemieckiego i nie miał pojęcia o budowie, to nie mógłbym takiej pracy wykonać w spokoju ze strony SS-manów i kapów, oraz nie dostałbym kilka razy dodatkowej zupy.
8) Przestrzeganie zaleceń Niemca Otto Kussel - kapo z zielonym trójkątem (kryminalista nr. 30), który zaraz po naszym przybyciu do Oświęcimia nauczał nas, że warunkiem przetrzymania obozu jest ~pracować tylko wtedy, gdy widzi SS-man albo kapo, oraz zawsze starać się coś skombinować do jedzenia.
9) Paczkom żywnościowym: mogliśmy je otrzymywać od początku roku 1943. Byłem w tym czasie w Dachau (grupa robocza Messerschmitt Werke - Augsburg). Otrzymywałem paczki od matki i sióstr, oraz od Polskiego Czerwonego Krzyża, z tego ostatniego dostałem 5 paczek. Przesyłki z P.C.K. otrzymywałem bardzo na czasie, gdyż wtedy kiedy łączność z domem została przerwana na skutek działań wojennych. Moi koledzy Antoś Cader przed swoim aresztawaniem i Władek Białek przysłali mi kilka razy trochę niemieckich marek. Jedną paczkę, o czym już wspomniałem, otrzymałem przez kolegę z ławy szkolnej, który pracował w Oświęcimiu jako robotnik. Było z tą paczką wiele ambarasu, ale najważniejsze, że nikt przez nią nie wpadł, a całość rozładowana na mniejsze zawiniątka dotarła do moich rąk.
l0) Wewnętrznej pomocy obozowej:
Już w 1940 r. w Oświęcimiu, gdy w lecie pracowałem w grupie kosiarzy, to miałem szczęście znajdować w zbożu kawałki chleba z masłem lub margaryną, podrzucane przez okoliczną ludność. Była to zawsze prawdziwa uczta dla wygłodzonego więźnia. Jadło się taki chleb bardzo powali, z namaszczeniem, aby zbyt szybko nie zniknął. Nigdy nie zapomnę tej ludności z okolic Oświęcimia i czuję dla niej wielką wdzięczność, ile razy pomyślę o tamtych czasach. Od kolegi Józefa Czernka, który pracował w grupie "Kanada" dostawałem kawałki białego chleba. Kilka razy podzielił się ze mną swoimi "zdobyczami" Gienek Niedojadło, obozowy kolega z jednego siennika, który pracował w magazynie żywnościowym SS. W pierwszej połowie 1942 roku przed wyjazdem z Oświęcimia zostałem obdarzony kilkakrotnie porcją gotowanych ziemniaków przez kolegę z 3 P.S.P. kpr. Jasia Gradka, które to zawsze były cennym przysmakiem. Ludwik Pytlik, stolarz z Pietrzykowic, pracujący wtedy jako robotnik cywilny w Oświęcimiu, podrzucił mi kilka razy chleb z tłuszczem do magazynu desek, przy bramie obozowej. Antoni Baran, murarz z Pietrzykowic, również zatrudniony w charakterze robotnika cywilnego w Oświęcimiu, przyniósł mi dość duży kawałek kiełbasy. Ryzykując własnym bezpieczeństwem dał mi wiadomość przez innego więżnia, gdzie będzie na mnie czekał. Gdy podchodziłem do niego ukradkiem ze stolarni, to poznał mnie i z wielkim pnygnębieniem przepraszał mnie, że tylko ten niewielki kawałek może mi ofiarować. Byłem tyrn bardzo wzruszony, ale i podniesiony na duchu, że jednak nie jestem tak osamotniony, a to dodawało chęci do dalszej walki o własne życie.
W Mauthausen zaś kolega Putek, były poseł do Sejmu ze stronnictwa ludowo-chłopskiego "Piast", poratował mnie kilka razy zupą. Nie był on w stanie zjeść wszystkiej zupy obozowej, jaką to obdarowywali koledzy i znajomi z dawnych dobrych lat. Tę nadwyżkę zupy rozdzielał między nas Polaków, którzy nigdy nie mieliśmy tej potrawy za dużo.
W Dachau zaś mój przyjaciel z wojska, Władzio Drapa z 3 Pułku Strzelców Podhalańskich obdarzył mnie często porcją chleba.
W Augsburgu w grupie roboczej Messerschmitt - Werke otrzymałem kilka razy po kawałku chleba z margaryną albo z marmeladą, a czasem nawet i kawałeczek bielutkiego ciasta od majstrów niemieckich: Obeameyera, May`a, Ilsankera i Lossa, którzy te smakołyki przynosili z domów. Wspominałem już o tym poprzednio.
W Oświęcimiu mój blokowy z bloku Nr 3, którego nazwiska nie pamiętam, był Austriakiem i nosił czerwony trójkąt, co oznaczało więźnia politycznego, bardzo mi przypominał z wyglądu mojego ojca. Wchodził on na salę trzymając w ręku pokrojony bochenek chleba i przyglądając sig nam uważnie podawał niektórym tę upragnioną kromkę daru bożego, pamiętam że i mnie przypadła kilka razy.
W komandzie Messerschmitt – Werke, w ostatniej miejscowości naszego zakwaterowania przed ewakuacją, w Pferse - Augsburg, blokowy naszego bloku Austriak z czerwonym trójkątem rozdzielał chleb i jeśli coś mu go zostało z dziennego przydziału, to·kroił go na małe kawałki i rozdawał tym, którzy stali w pobliżu. Często byłem jednym z tych szczęśliwców.
Takich to zasad starałem się przestrzegać i z szczęśliwych przeżyć - wypadków ode mnie niezależnych korzystać, a najważnie·jsze, że miałen szczęście utrzymać się przy zdrowiu, zachować przytomność umysłu, oraz wyrobić w sobie instynkt bezpieczeństwa w najtrudniejszych momentach. To wszystko razem sprawiło, że przetrzymałem całe 5 lat katorgi i upodlenia i znalazłem się znów na wolności.
W 1963 r. byłem pierwszy raz z wizytą w Polsce. Matka i brat już nie żyli. Jak i wszyscy w Polsce, czułem się rozczarowany, że Polska nie osiągnęła wolności, o jakiej marzyliśmy walcząc i cierpiąc. Krótkowzroczna polityka Aliantów i ich cynizm obraca się dzisiaj przeciwko nim samym. Różne kraje Afryki i Azji otrzymują wolność, a Polska wraz z innymi narodami wschodniej Europy została zepchnięta na boczny tor i jest bezlitośnie eksploatowana przez swojego wschodniego sąsiada.